czwartek, 13 grudnia 2012

25

Trochę się ostatnio zagalopowałem. Bloga założyłem z zamiarem pisania lekkich, przyjemnych tekstów okraszonych dużą ilością fotografii, w których znajdą się anegdotki, zabawne historie i bardzo subiektywne spojrzenie na wspinanie. Wyszło jak wyszło więc stwierdziłem, że nadal będę dalej poruszał w nim tematykę żywienia i treningu ale uzewnętrzniać się będę tutaj. Namuerte.blogspot.com to nowy wymiar opowieści o wspinaniu...
Jako, że za półtora godziny są moje urodziny pokusiłem się o kilka fotek z początków kariery.

Pierwszy kontakt ze skałą - Mirów 15.04.2007
Jak widać powyżej pierwszy kontakt ze skałą odbył się w pięknym stylu top rope (wędka w sensie). Pamiętam jak dziś, że byłem dość wycykany i nie prezentowałem wybitnych zdolności wspinaczkowych.
Oto jak kończy się wspinanie na wędkę...



W 2007 roku byłem na skałach całe 6 razy i poruszałem się na poziomie IV-V. Aby prezetować się godnie sprawiłem sobie po taniości la sportivki ponad kostkę, z pękniętą w połowie podeszwą - generalnie dość znoszone. Mimo wszystko byłem nimi zachwycony.

Pierwsze kletterki i solóweczka!
Tu już w anasazikach.

Wspinaczkowa stylówa najwyższej próby
W 2009 zacyk był już po całości. Żadna przeszkoda nie była straszna. Mimo wszystko nikomu nie polecam spania w namiocie w śpiworze o komforcie termicznym + 5 stopni. Szczególnie jeśli w nocy temperatura spada do -5.
Luty 2009 - sezon zaczyna się wcześnie
Początki na grząskim gruncie francuskich siódemek nie były łatwe. Pamiętajcie o niezbyt dużej różnicy wagi między wspinaczem a asekurantem chyba że chcecie się mijać i przybijać piątki.
Początki wspinania sportowego - Krakowskie pieczywko wprost
Gdzieś tam wplótł się pierwszy wyjazd na balderki. W dużej mierze ograniczał się on do siadania na padzie i próbie oderwania dupy od materaca. Próby na Teleportacji też były jednak trajektoria lotu była nie do opanowania i przypominała trajektorie wyrzuconego w powietrze worka ziemniaków.
Zimny dół czyli początek końca kariery bulderowej
Teleportacja
Pierwszy wyjazd na West to wypad do Sulova. Kto był ten wie, że mógł być to również wyjazd ostatni...
Sulov
Cyfra też się zdarzyła. W ciągu sezonu pokonywałem kolejne szczebelki od VI.2+ do VI.4
Strzał w 10
W 2010 rozwikłałem swój długoterminowy projekt Porozmawiajmy o kobietach. Musiałem się uwijać gdyż wprowadzone opłaty za wstęp na teren Zborowa i Kołoczka skutecznie zniechęcały asekurantów.
Bader meinhoff
Porozmawiajmy o kobietach - zwracam uwagę na niezłą pracę stóp
No i w końcu wyjazd na prawdziwy west... RODEO!
Czyj to palec?

Jest ... wysoko




Piwo

i po piwie


Na sportowo

cd

Odrzutowy plecak
Grudzień 2010 to początek kariery instruktorskiej, a w 2011...

Pierwszy Balder Szpil od kuchni
... Francja czyli bużole, bagietki i deszcz (no i dwutygodniowy krztusiec)
Tarn - znów jest wysoko

Orpierre

Francuskie klimaty

Sisteron

Śniadanie

Kemp

Bywało deszczowo




Kemp nad wodą

Ale bywało i tak





Polsko-francuska integracja (bużole + tyskie)

Meme pas mal! 

...Frankenjura czyli czemu ja nie wziąłem parasola
Entsafter


Massaker

Po Masakerze

Orang Utan

i Osp czyli Hrenovka, gulasz i trening węgierski...

Gulasz po węgiersku z pire

Kolacji ciąg dalszy

Wspinania było niewiele

2012


Prolog
Tegoroczny sezon rozpoczął się w tym samym miejscu, w którym zakończył poprzedni. Po niespełna czterech miesiącach spędzonych na panelu wyruszyliśmy w stronę Ospu. Cel był prosty – rozwspinanie przed sezonem czyli dużo dróg do 7b. Założenia założeniami a skończyło się jak zawsze. 2 dni udało się wytrzymać ruszając się w granicach ‘siódemek a’ (z poprawą życiowego ofsajtu z bardzo marnego 7a na marne 7a+), natomiast potem standardowo – zapych na trudniejszych ścieżkach. Efektem, aby nie wracać z pustymi rękami do Polski, było zrobione naprędce Durango oraz tytuł eksperta w zakresie insektów.
Misja Pec

Część pierwsza: Sprawa honoru
Tegoroczny sezon w polskich skałach rozpoczął się bardzo wcześnie. Już w połowie marca rozkręcił się po całości. Z zeszłych lat pozostało mi kila zaległości, m.in. Grek Korba. Znienawidzona przeze mnie droga z racji swojego parametru był chyba najdłużej obleganym przeze mnie projektem. Od 3 lat, kilka razy w ciągu sezonu, spadałem z górnego przewieszenia nie potrafiąc przycelować w odciąg. W tym roku również nie było łatwo. Z uporem maniaka, zamiast próbować innych dróg, raz za razem przechodziłem trudności po to, aby nie sięgnąć w ‘łatwościach’. Droga padła w połowie kwietnia w piątej próbie dnia (szybki motywacyjny sms z Kato po czwartej próbie) czemu towarzyszyła ogromna ulga i postanowienie aby nigdy na nią nie wracać. Gdybym miał wspomnieć tych, którzy asekurowali mnie na tej drodze, lista mogłaby zająć drugie tyle co ten wpis. Na obiecany tort czekam do dziś.




Grek Korba VI.5 (Turnia nad kaskadami)

Część druga: Lasy
Zdecydowaną większość swojej niezbyt długiej wspinaczkowej przygody spędziłem w najbardziej znanych miejscówkach jury północnej. Dużą część tego sezonu spędziłem inaczej a mianowicie w skałach Doliny Wiercicy. Kilka razy miałem przyjemność odwiedzać ‘nowe rejony’ tylko po to, aby więcej tam nie wrócić. Ze skałami takimi jak Diabelskie Mosty, Ostrężnik czy skały Zastudnia sprawa ma się zupełnie inaczej. Pozytywne chwyty, różnorodność wspinania, brak polerki i naprawdę ładne otoczenie sprawiają, że rejony te są warte odwiedzenia. W trakcie tego roku udało się wywieźć z tamtejszych lasów takie drogi jak Total bąbelZanikający bicepsAgent dołu czy Messer a każda z nich jest warta polecenia. Całość psuje tylko ruchliwa ulica oraz tłumy przewijające się weekendami przez niektóre ze skał. Pod Diabelskimi warto uważać na myszy, które niespecjalnie boją się ludzi, wskakują do garnków z jedzeniem i konsumują zastane tam potrawy. Niektóre posuwają się krok dalej i wchodzą do plecaków w bliżej nieokreślonym celu.



Zanikający biceps VI.4+ (Diabelskie Mosty)
a po Messerze...

Część trzecia: Frankendziura
Jakoś w połowie lipca wszyscy udali się na miesięczne tripy na West natomiast ja, uziemiony przez praktyki , miesiące wakacyjne spędziłem w zdecydowanej większości na naszej pięknej jurze. Wyjątkiem były dwa tygodniowe wyjazdy na frankenjurę. Póki co jest to numer jeden jeśli chodzi o odwiedzone przeze mnie rejony. Na franken nie ma nic za darmo. Sielska atmosfera bawarskich miasteczek nie ma nic wspólnego z tutejszym charakterem wspinania a nawet nieco z nim kontrastuje. Każdy znajdzie tu coś dla siebie - począwszy od pionów, przez lekkie techniczne przewieszenia, aż po solidne pochylnie czy dachy. Wspinanie jest bardzo urozmaicone i nawet na jednej skale można znaleźć drogi, które zupełnie się od siebie różnią. Takiego charakteru brakuje wielu rejonom westowym, gdzie drogi są do siebie po prostu podobne. Obicie na sporej części dróg wymusza wspinanie na maxa i nie daje komfortu wzięcia bloku po wejściu w trudności. No chyba, że chcemy zostać zrzuceni przez partnera do ostatniej wpinki, która nierzadko znajduje się dość daleko. Podczas pierwszego wyjazdu udało mi się zrobić to, czego nie udało się zrobić na początku sezonu tzn. porządnie się rozwspinać. Podczas 5 dni wspinaczkowych zrobiłem 32 drogi. Natomiast drugi wyjazd przekuł się nieco bardziej na jakość niż ilość. W końcu też doczekałem się dragonów! Zaowocowało to lekkim biedowaniem w drodze powrotnej (ekspedientka na stacji benzynowej patrzyła z politowaniem na żur, którym płaciliśmy jej za zakupione artykuły) ale marzenia się spełniają. Jeśli chodzi o sektory, które odwiedziliśmy:
Weißenstein – świetny sektor, tylko nieco tłoczny i z dużą ilością słońca, co nie jest najlepszym rozwiązaniem na letnie miesiące (z drugiej strony da się wspinać podczas ulewy). Łatwiejsza lewa część ze wspinaniem od III do VII+ znakomicie nadaje się na rozgrzewkę, natomiast prawa, mocno wywieszona, to radosne drogi w przewieszeniu po klamach do IX włącznie.
Grünne Hölle – mega klimatyczna skała ukryta głęboko w lesie. Można tu spotkać wychudzone wspinaczkowe tuzy wstawiające się w jedne z najtrudniejszych propozycji frankenjury.
Soranger Wand – niezbyt okazały murek skalny ale z wieloma świetnymi klasykami. To tutaj moja opinia o Czechach, którzy ponad wszystko cenią sobie czystość stylu, została nieco zachwiana. Pewien młodzian przeszedł drogę Hungry Eyes po dłuższym RP. Pech chciał, że podczas wpisu na 8a rozpoznałem owego młodzieńca i zauważyłem że jednak zrobił tą drogę fleszem. Braki we wspinaczkowej edukacji?
Marientaler Wande –  Popularny sektor nad drogą. Bardzo zróżnicowane wspinanie – od kilkuwpinkowych, technicznych ścieżek z lewej strony po przewieszone klasyki ze Stormlinie na czele.
Betzensteiner Sportkletterwand – jedyne co przemawia za tym rejonem to to, że jest w okolicy kempu. Krótkie dróżki, niektóre w sporym przewieszeniu. Jeśli już ktoś tam trafi to warto wstawić się w takie drogi jak Teststrecke Chalking Heads. 
Leupoldsteiner Wand – górsko, miejscami dość krucho i raczej niełatwo.
Gernerfels – perełka w środku typowego bawarskiego miasteczka. Na skale jest 5 dróg, z czego dwie mają trzy gwiazdki a dwie po dwie. Warto przyjechać z odpowiednim zapasem wytrzymałości i w spróbować wszystkie z dróg w najszlachetniejszym stylu. Kto lubi mocne przewieszenia i zginanie po pas na pewno nie będzie zawiedziony.
Heldwand – również bardzo fajny sektor, więcej wspinania po krawądach i raczej typowo wytrzymałościowe.
Barnhofer Wand – skała z łatwiejszymi drogami ale jeśli ktoś już tu trafi na pewno nie będzie zawiedziony. Podczas pierwszego wyjazdu zaliczony pusty dwugodzinny przelot (podziękowania dla autora przewodnika za świetne mapki). Odnaleziona dopiero miesiąc później po zmianie przewodnika. Długie drogi w okolicach VI-VII.
Wolfsberger Grotte – wytrzymałościowe wspinanie w mocnym przewieszeniu i dachu. Klinowania kolan, haczonka – wypas.
Obere Schlossbergwand – świetny sektor, tylko jakby taki trudniejszy, a może to 3 dzień wspinania z rzędu?

Na kempie

Sultan of swing VIII+ (Grune Holle)




Gabriel nie wytrzymał presji


Widok z Gernerfelsa


Pod Weissensteinem


Pierwsze wpinki bywają naprawdę wysoko (!)




Kempodżem


Próby na Dali


Próby na Dali


Próby na Dali


Próby na Dali


Próby na Dali


Próby na Dali

Część czwarta: Jesień
Jakoś tak wychodzi, że co roku, pomimo miliona planów wyjazdowych, udaje się wyjechać na tydzień lub dwa. Siłą rzeczy większość sezonu spędziłem na naszej jurze, na której w tym roku było wyjątkowo przyjemnie. Część czasu spędziłem organizując najdłuższy czterodniowy kurs o jakim słyszałem, ciągnący się przez około miesiąc. Co jakiś czas próbowałem rozwiązać projekt na okienniku ale w tym roku niestety się nie udało. Z drugiej strony wiem już, że drogi wytrzymałościowe z cruxem na końcu nie do końca mi pasują. Oprócz tego dość często odwiedzałem suchy połeć aby wyzerować łatwiejsze propozycje (takie perełki jak Obadi obada) i próbować tych trudniejszych (Świnie w kosmosie i Brutalny trucht). O ile to pierwsze się udało dość dobrze to wspomniane piątale nie puściły.
Jesień to też dwie wizyty w dolinie Brzoskwini. W ich trakcie udało się zrobić Komarów 1920.  Oczywiście powinny być zrobione podczas pierwszego wyjazdu ale jak to zwykle bywa najpierw trzeba się zdupić z każdego możliwego miejsca a dopiero potem przejść trasę. Po raz trzeci też próbowałem przekonać się do mamutowej jednak ilość ekspresów na metr kwadratowy skutecznie mnie zniechęciła i wygnała na pobliski Polnik. Wszechobecna wilgoć w podkrakowskich dolinkach skłoniła do powrotu w skały jury północnej. 
Ostatni wyjazd na skały w tym roku to wizyta na Grochowcu z planem lajtowego powspinania. Ilość ludzi i kolejki do dróg skutecznie przegnały mnie na najtrudniejszą propozycję sektora, żeby standardowo zwalić się na ostatnim ruchu trudności po wyjeździe nóg.



Podsumowanie sezonu




Na przełaj


Kant finansowy VI.5 (Biblioteka)


Część piąta: Mój pierwszy raz
W ciągu 5 lat moje wspinanie ograniczało się głównie do liny. W tym roku udało się kilka razy wyjechać na bulderki. Odwiedziłem takie miejscówki jak Muchówka, Zimny dół i Diabelskie schronisko. Muchówka wydaje się nieco zapuszczona, mało śladów magnezji, zasyfione i zaglonione top outy, brak wspinaczy w weekend (!). Trudne wyjścia na kamyki, które czasem są dość wysokie, i dziwny charakter wspinania jak dla jurajskiego wspinacza nie przekuły się na żaden wynik. Chociaż ciężko o wynik jeśli jedzie się bez topa i nie wiadomo po czym się wspina... Zimny (i mokry) dół nie został i nie zostanie moją ulubioną miejscówką do bulderingu natomiast Diabelskie schronisko to prawdziwa petarda jeśli chodzi o polskie warunki! Buldery po dużych chwytach w dużym przewieszeniu i naprawdę ciekawe ruchy. Dla chcących zapoznać się z topografią kusięckiej miejscówki podaję linka (topo autorstwa Piotrka Deski).
Malizna
Zimny dół
Pikuś 7A (Diabelskie Schronisko)


Epilog
Koniec sezonu nastał wraz z dwoma kontuzjami. Pierwsza czyli wypadnięcie barku jakoś tam została przebolana natomiast po naderwaniu mięśnia trzeba było zrobić resta. Wszystko zapowiadało, że owy rest doprowadzi do ciężkiej depresji więc po tygodniu wyciągnąłem buty i woreczek z szafki i zacząłem delikatny rozwspin. Planowanie nowego sezonu i treningu jest dla mnie jedną z przyjemniejszych rzeczy. W sumie ten sezon nie był jakiś przełomowy jeśli chodzi o trudny rot punkt (wręcz spadkowy) ale zrekompensowałem to sobie dużą ilością wspinania 


Buty muszą być ciasne